Firmy dostarczające rozwiązań dla szeroko rozumianego druku wielkoformatowego zorganizowały wydarzenie pod nazwą Mimaki Inspiration Cup. W programie przewidziane zostały wystąpienia przedstawicieli firm, prezentacje maszyn oraz... zawody gokartowe. Tak się złożyło, że dostałem zaproszenie :)
Ze względu na fakt, że strona ta nie jest poświęcona drukowi wielkoformatowemu, oszczędzę wykładów na temat metod druku, a skupię się na tej niewątpliwie bardziej finezyjnej części :) Otóż atrakcją były zawody gokartowe. Podobne konferencje z cyklu do listopada odbywają się w sześciu miastach w Polsce. Zapraszane są dwuosobowe reprezentacje firm z regionów. Podczas każdego wydarzenia mają miejsce eliminacje. Z każdej imprezy wyłania się 3 najlepszych, którzy to spotkają się na wielkim finale w Warszawie. Do wygrania niezła maszyna drukarska oraz oczywiście sława, chwała i szampan :)
Nigdy wcześniej nie jeździłem na gokartach, no ale wypada podnieść rzuconą rękawicę. Blisko 20 zawodników zostało podzielonych na grupy. Najlepsi mieli spotkać się w małym finale wyłaniającym trójkę jadącą do Warszawy. Pierwsza runda typowo rekreacyjna, aby zapoznać się z maszyną i torem. Wszak zawodnicy rajdowi uczą się trasy na pamięć, aby znać każdą szykanę i sposobność do dobrego wejścia w zakręt. Ja o tym jak zwykle zapomniałem, czerpiąc przyjemność z jazdy wózkiem opatrzonym w silnik przypominający te przy dmuchawach do liści. Przyznam jednak, że chętnie przymocowałbym sobie taki do roweru. Jakie wrażenia po pierwszym razie? Driftowanie na zakrętach, sztywny układ kierowniczy i techniczne podejście do ostrych zakrętów wywróciły moje wyobrażenie o tym sporcie do góry nogami. Mimo to, trzecia lokata w grupie dawała poczucie zaskoczenia i umiarkowanego optymizmu.
Runda druga w której już nie było czasu na żarty, teoretycznie powinna być łatwiejsza. W końcu poznałem się z pojazdem a i trasa umiarkowanie wyczuta. Ha! Ale tak też pomyślała reszta. No nic, jedziemy. Czas poprawiłem o sekundę, ale wylądowałem na 4 lokacie w grupie, a mały finał był dla sześciu najlepszych czasów. Czyli żegnaj, Warszawo. Mimo to było fajnie.
Ale, ale! Życie pełne jest zwrotów akcji. W regulaminie ustalono, że do małego finału może dostać się maksymalnie jeden reprezentant danej drużyny. Wobec tego, nastąpiły przesunięcia w tabeli i... rzutem na taśmę dostałem się do małego finału.
Mały finał nie zostawił złudzeń, co do pierwszego miejsca. Prowadzący co rusz tylko poprawiał swój czas, a mnie wydawało się, że w mojej maszynie umarło kilka koni mechanicznych. Ale postanowiłem zawalczyć, coby wstydu nie było :) Ostatecznie: poprawiłem swój czas o kolejne 0,4 sekundy i zająłem 4 miejsce ze stratą 0,2 sekundy do miejsca premiowanego awansem do Warszawy. 0,2 sekundy, czyli w tych sportach cała wieczność. Mimo wszystko zabawa była przednia, a ja sam cały tego dnia przeszedłem spalinami - z miejsca do prania :)


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz